Wywiad z prezesem PZBiath prof. Zbigniewem Waśkiewiczem

Po sześciu latach przerwy prezesem Polskiego Związku Biathlonu został profesor Zbigniew Waśkiewicz. Zastąpił on na tym stanowisku dr Dagmarę Gerasimuk, która objęła nowo utworzone stanowisko dyrektora rozwoju w Międzynarodowej Unii Biathlonu.
Kandydatura Waśkiewicza, który podczas sobotnich wyborów nie miał żadnych rywali, zyskała jednogłośne poparcie. Co ciekawe po raz pierwszy w historii naszego kraju prezes związku sportowego wybrany został w głosowaniu przez internet. Walne Zgromadzenie Delegatów PZBiath odbyło się bowiem w formie wideokonferencji.
Zapraszamy do lektury pierwszego wywiadu z nowym prezesem PZBiath prof. Zbigniewem Waśkiewiczem.
W 2014 roku odchodząc ze stanowiska prezesa PZBiath sprawiał pan wrażenie osoby zniechęconej do dalszej pracy w tym środowisku, a jednak po latach dał się przekonać do powrotu najpierw jako dyrektor sportowy, a teraz jako prezes. Co się stało?
- Dobrze to ująłeś – dałem sięprzekonać. Jeszcze dwa i pół miesiąca temu nie zakładałem dalszej pracy wzwiązku. Zamierzałem również zrezygnować z funkcji dyrektora sportowego. Sporoosób zaczęło mnie jednak namawiać do startu w wyborach. Okazuje się, że wieleprojektów, które zainicjował związek są przez środowisko oceniane bardzo dobrzei wizja tego, że prezesem mógłby zostać ktoś, kto będzie chciał rewolucji,skłoniła do poszukiwania kandydata, który będzie gwarantem kontynuacji.Pomyślano o mnie, a po wysłuchaniu bardzo emocjonalnej argumentacji jednego znich uznałem, że wręcz nie wypada odmówić.
Rozumiem, że zapowiada pankontynuację nie tylko tego, co w związku działo się od 2014 roku, gdy prezesem zostałaDagmara Gerasimuk, lecz również tych działań, które były podejmowane od 2006roku, gdy po raz pierwszy stanął pan na czele związku?
- Tak, aktualna sytuacja związkujest wypadkową minionych czternastu lat. Wielkich, regularnych sukcesówsportowych w tym okresie może nie było, ale kilka medali MŚ udało się w tymczasie zdobyć, a wielu młodych sportowców było blisko świetnych wyników. To, coudało nam się osiągnąć w ciągu ostatnich lat to na pewno nowoczesne itransparentne zarządzanie. Dobrą opinię o naszym związku ma zarównoMinisterstwo Sportu, jak i Międzynarodowa Unia Biathlonu. Pod tym względempewnie niewiele już uda się poprawić. Głównym celem pozostaje finansowanieprzygotowań sportowych. W tym obszarze na pewno chciałbym się mocniej skupić nadoprowadzeniu do maksymalnej profesjonalizacji naszych zawodników izawodniczek. Opinia trenerów jest taka, że można w tym zakresie zrobić więcej.Kadrowicze, którzy chcą się przygotowywać do igrzysk będą musielipodporządkować się w stu procentach.
Jak bardzo zmienił się polskibiathlon od czasów, gdy był pan prezesem po raz pierwszy?
- Cieszy duża grupa młodychzawodników i zawodniczek uprawiających biathlon. Gdy zaczynałem jako prezes byłto problem, z którym borykaliśmy się już na poziomie kadry młodzieżowej.Dzisiaj schodzimy ze szkoleniem coraz niżej. Pod opieką związku są już naprawdębardzo młodzi zawodnicy i w każdej grupie treningowej mamy jednego lub dwóchzawodników, którzy wybijają się ponad resztę. Musimy znaleźć sposób, żeby osobyz największym potencjałem fizycznym i treningowym przeprowadzić w światdorosłego biathlonu.
Podczas Walnego ZgromadzeniaDelegatów nie miał pan żadnego kontrkandydata w walce o fotel prezesa, panawybór przeszedł jednogłośnie. Jak pan to odbiera?
- Z jednej strony brakkontrkandydata jest przyjemny. Najwyraźniej nikt nie był w stanie na tyle mocnoosadzić się w środowisku, żeby uzyskać poparcie umożliwiające start. Z drugiejstrony odczuwam dużo większą odpowiedzialność, bo mam świadomość, że sporoludzi mi zaufało. Nie chcę nikogo zawieść i głęboko wierzę w to, że byłemdobrym kandydatem, a teraz będę dobrym prezesem.
Jak ocenia Pan tegorocznysezon pod kątem wyników sportowych i realizacji założonych celów?
- Najbardziej cieszą medale.Szczególną historią jest sukces Marcina Zawoła, który wywalczył historyczniepierwszy złoty medal Młodzieżowych Igrzysk Olimpijskich dla Polski. I niechodzi tylko o samo miejsce, lecz styl w jakim to zrobił. Do tego dochodzimedal Joanny Jakieły z Mistrzostw Europy Juniorów i udane starty naszychmłodych sztafet na Mistrzostwach Świata Juniorów, które momentami rywalizowałyna tym samym poziomie co największe potęgi. Na pewno żal trochę MonikiHojnisz-Staręgi, która była bardzo blisko podium Mistrzostw Świata. Jej wyniki– miejsca czwarte i szóste – za porażkę może uznać tylko ktoś, kto się nie znana biathlonie. Sukcesem dla mnie,jakkolwiek mogą to oceniać ludzie z zewnątrz, było również wywalczenie po razpierwszy od wielu lat czterech miejsc startowych w przyszłorocznym PucharzeŚwiata przez męską reprezentację. W biathlonie to nie jest łatwa sprawa. Dodatkowodwóch naszych biathlonistów uzyskało stypendium ministerialne. Oceniam teosiągnięcia na duży plus, zwłaszcza, że rywalizacja w męskim biathlonie na tymnajwyższym poziomie jest zdecydowanie bardziej wyrównana, niż wśród kobiet.
Opinia publiczna w kontekściebiathlonu aktualnie zainteresowana jest głównie tym czy trener Michael Greisbędzie pracował z polskimi biathlonistkami w kolejnych sezonach. Jakie są na toszanse?
- Myślę, że bardzo duże. Pozostaje kwestia dogrania szczegółów, spełnienia jego oczekiwań. I nie chodzi wcale o finanse, ale o poprawę funkcjonowania drużyny. Musimy odbyć jeszcze kilka rozmów, żeby dopracować mechanizmy i uniknąć rozczarowania w przyszłości. On daje z siebie sto procent i oczekuje, że tyle samo dadzą dziewczyny. Jestem przekonany, że trener Greis będzie z nami pracował, ale umowy jeszcze nie podpisaliśmy.
Jaki ma pan plan na naprawęmęskiego biathlonu? Postęp w ostatnich dwóch latach jest wyraźny, ale zwykłegokibica na pewno nie zadowala.
- Cechą charakterystyczną w męskim biathlonie jest gubienie talentów. Zawodnicy wyróżniający się jako juniorzy bardzo szybko przestają go uprawiać. Weryfikuje ich życie, bo mężczyzna w pewnym wieku musi zacząć zarabiać na utrzymanie rodziny. Wtedy sport często schodzi na dalszy plan, zawodnik nie poświęca się mu w stu procentach, a żeby osiągnąć sukces w męskim biathlonie trzeba pracować nad sobą od rana do wieczora. Jestem zdania, że nasi aktualni reprezentanci po dwóch latach ciężkiej pracy z trenerem Adamem Kołodziejczykiem zrobili poważny krok w przód. Oczekiwania, że nagle z miejsc siedemdziesiątych zadomowią się na stałe w czołowej trzydziestce są ryzykowne. Starty Grzegorza Guzika na Mistrzostwach Świata pokazały, że ta szeroka czołówka jest w zasięgu, ale na razie tylko kilka razy w sezonie. Na pewno usiądziemy wszyscy wspólnie i zastanowimy się, co jeszcze można poprawić by wyniki były lepsze. Jestem zwolennikiem spokojnej i konsekwentnej pracy. Decyzje przed nami. Wierzę, że przy pełnym zaangażowaniu zrobimy kolejny krok i zawodnicy dobrze zaprezentują się na igrzyskach olimpijskich
Jakie największe wyzwaniaczekają przed polskim biathlonem w najbliższych dwóch latach? Pytam również wkontekście aktualne sytuacji związanej z epidemią koronawirusa.
- Jedyna pociecha w tym wszystkimjest taka, że dla sportów zimowych, w tym również dla biathlonu, najbliższetygodnie to czas odpoczynku i regeneracji. Do końca maja mamy zakazzorganizowanych akcji nałożony przez ministerstwo. Pierwsze zgrupowaniazazwyczaj nie mają charakteru specjalistycznego i treningi można realizowaćindywidualnie w domu, w lesie, biegając na rolkach po ulicy. Pod tym względemmamy dużo lepiej niż np. pływacy. Sporym wyzwaniem będą kwestie techniczne.Nasz wieloletni partner 4F już zdążył nas poinformować, że będziemy musielizweryfikować obecną formę współpracy. Uważam jednak, że w momencie, gdywalczymy o ludzkie życia, sport musi zejść na drugi plan. Znajdziemy sposoby nato by zawodnicy mogli się przygotowywać, a związek mógł funkcjonować.
Czy w związku z nadchodzącymniechybnie kryzysem jest pan spokojny o sytuację finansową związku?
- Dopóki państwo nie będzieograniczać wydatków na sport to będę spokojny. Przygotowania zawodników igłówne elementy związane z funkcjonowaniem biura oparte są w głównej mierze nafinansowaniu ministerstwa. Możemy być naprawdę wdzięczni za ten komfortfunkcjonowania, bo w innych krajach wygląda to różnie. W Norwegii, gdziezwiązki oparte są na finansowaniu prywatnych sponsorów, pracę w federacjinarciarskiej straciła ponad połowa pracowników. Jedyna obawa, która nas dotyczyto wsparcie wielu naszych mniejszych i większych partnerów technicznych, któremoże być ograniczane.
Te dwa lata najbliższe latatraktuje pan jako zamknięcie pewnej epoki czy pojawiają się myśli o ubieganiusię o stanowisko prezesa również po igrzyskach w Pekinie?
- Nie sięgam tak daleko, bo jakjuż wspominałem na początku jeszcze jakiś czas temu byłem pewien, że moje życiepotoczy się zupełnie inaczej. Priorytetem jest jak najlepsze przygotowanienaszych sportowców do igrzysk olimpijskich. W ubiegłych latach za każdym razemczegoś nam brakowało w przygotowaniach i później tak samo czegoś nam brakowałona samych igrzyskach. Nie chciałbym, żeby tym razem pojawiły się jakieś wątpliwości.Trudno jest mi się w tym momencie zarzekać, co będzie za dwa lata.